wtorek, 28 czerwca 2016

Lekcje japońskiego z wolontariuszami

Udało mi się znaleźć pracę, miałam mieszkanie, ale niezbyt wielu znajomych... Aż pewnego dnia po prostu szłam sobie ulicą, gdy podjechało do mnie dwóch nieznajomych. Obaj na górskich rowerach, ubrani na czarno i obcokrajowcy. W pierwszej chwili pomyślałam "co jest kurcze grane?" Ale okazało się, że obaj - Walker i Cohea - są misjonarzami. Wspominałam już o nich przy okazji pisania o lekcjach haiku. Zaczepili mnie, zaczęliśmy rozmawiać i jakoś tak wyszło, że zaproponowali mi pójście na lekcje japońskiego, które odbywały się tego samego wieczoru. Mój mówiony japoński teraz jeszcze nie jest płynny tak jakbym tego chciała, ale wtedy ledwie kuśtykał, więc z chęcią się zgodziłam. Jako, że lekcje odbywały się dość daleko, a chłopaki mieli jeszcze coś do załatwienia to przedstawili mnie nauczycielce, która pracuje w restauracji niedaleko mojego domu.

I tak poznałam Haru.

Niezastąpioną. Pomocną. Wiecznie uśmiechniętą. Skorą do doradzania i poprawiania językowych wpadek. Cierpliwą. Idealną znajomą dla nieogarniętego gaijina :)

Ogólnie lekcje są stworzone z myślą o Brazylijczykach, Filipińczykach, Chińczykach... W Japonii jest to tania siła robocza. Przyjeżdżają tu masowo do pracy, zazwyczaj w fabrykach, często nie znając języka i przywożąc całe rodziny. Jednak tak naprawdę to nawet w małym Yaizu wymieszały się różne narodowości - Paragwajczyk, Argentynka, Amerykanin, Hinduska, Polki, więc w większym mieście pewnie będzie jeszcze barwniej :) Akurat w Yaizu są to lekcje bezpłatne, lecz w większych miastach, gdzie organizowane są np. warsztaty albo korzysta się z podręczników już jakieś są. Chociaż biorąc pod uwagę opłaty w Polsce za takie zajęcia - w Japonii są stosunkowo małe.


Tuż po trzęsieniu w Kumamoto - lekcja dotycząca bezpieczeństwa i procedur w czasie zagrożenia. Poznałam m.in. schron, do którego powinnam się udać w takim wypadku.
Praca, o której wspomniałam na samym początku była to praca w fabryce Mitsubishi w Shizuoce. Dojazd trwał godzinę, praca dobrze płatna, ale ciężka i nudna. Stanie cały dzień jak maszyna przy taśmie nie jest przyjemne. I nie da się w ten sposób nauczyć języka. Zatem bardzo chciałam zmienić pracę. W tym również uzyskałam pomoc od osób z zajęć języka. Najpierw sama Haru kilka razy pozwoliła mi u siebie popracować, jako zmywako-kelnerka. Dzięki temu oswoiłam się trochę z pracą w restauracji i obsługą klienta, bo niestety musiałam opanować te typowe wyrazy grzecznościowe. Później Haru usłyszała od innej nauczycielki, że mogłabym znaleźć pracę w hotelu i poszła ze mną na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną. Teraz mam pracę marzeń ^^

Zatem dlaczego warto po przyjeździe rozejrzeć się za lekcjami japońskiego z wolontariuszami?
  1. Przede wszystkim to świetna zabawa. Nawet jeśli wasz japoński jest na super poziomie to możecie pomagać w nauce innym i prowadzić konwersacje z nauczycielami. Jeśli ktoś później myśli np. o pracy lektora japońskiego to jest to bezcenne doświadczenie :)
  2. Można poznać wielu Japończyków, którzy są skorzy do pomocy w ogarnianiu życia. Służą nie tylko pomocą w znalezieniu pracy, ale również wiedzą: gdzie jest najtańszy supermarket, gdzie warto pójść na wycieczkę, gdzie można kupić tanio rower itd. Chętnie wyjdą razem na karaoke, albo do kawiarni.
  3. Czasami są organizowane różne warsztaty - jak np. zajęcia poświęcone procedurom w czasie trzęsienia lub tsunami, lecz również ceremonia herbaty itp.
  4. Możliwość międzynarodowej wymiany doświadczeń.
  5. Uczysz się nie tylko języka, ale również kultury. Są dobrymi znajomymi, bo łatwiej wybaczają faux pas. I potrafią wytłumaczyć, co się zrobiło nie tak i uprzedzić co powinno się zrobić w danej sytuacji. 
  6. Możliwość promocji kultury polskiej. Często zajęcia polegają na tym, żeby opowiedzieć o własnym kraju. Jeśli kogoś ze słuchaczy zainteresuje, to o czym opowiadamy to może pomóc nam zorganizować np. warsztaty z polskiej kuchni, prelekcje itd.
Zatem gorąco polecam!

 安巣, 27.06.2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz