Dzisiaj opowiem Wam o doświadczeniu, jakie wyniosłam z fabryki Mitsubishi Denki w Shizuoce, gdzie pracowałam od marca do maja. Jest jedną z trzech, jakie wykonywałam, więc na tej podstawie sporządziłam mały ranking. W poniższej tabelce możecie zobaczyć ocenę owej pracy w sześciu kategoriach - omówię je poniżej, ale przede wszystkim opiszę swój dzień pracy oraz to jak udało mi się ją znaleźć :)
Poziom
języka japońskiego
|
★☆☆☆☆
|
Poziom
języka
|
★★☆☆☆
|
Dni
wolne
|
★★☆☆☆
|
Zarobki
|
★★★★☆
|
Atmosfera
|
★★★☆☆
|
Trudność
|
★★★★☆
|
Zacznijmy od początku
Przyleciałam do Japonii w lutym i od razu zaczęłam szukać mieszkania, bo to była dla mnie najpilniejsza kwestia. W międzyczasie szukałam też pracy, korzystając z darmowych gazet z ofertami pracy (więcej info na zaprzyjaźnionym blogu TUTAJ) oraz wykorzystując pośredników pracy (o tym pisałam TUTAJ). Udało się nie bez pomocy. Znajomi poznani w Shizuoce pomagali mi najpierw w znalezieniu odpowiednich ofert w pośredniaku (pod względem wypłaty, moich preferencji oraz "gaijinoprzyjazności" miejsca pracy), wiele z nich odpadło już we wstępnym etapie selekcji. Potrzebowałam też pracy "na już", bo pieniądze topniały mi błyskawicznie - jestem antytalentem w planowaniu wydatków. Dziwię się jak w ogóle udało mi się przetrwać ten okres. Zasługa na pewno nie jest po mojej stronie, ale ludzi, którzy wyciągnęli do mnie rękę, gdy tego potrzebowałam. Jeden z nich - Japończyk K. - dzwonił do wybranych firm w moim imieniu i jemu zawdzięczam rozmowy kwalifikacyjne, na które udało mi się umówić. Ja w tamtym czasie byłam świeżo po zdaniu N3 w grudniu, ale nie miałam jeszcze wyników, a mój mówiony japoński daleki był od ideału. Ledwie dało się mnie zrozumieć, gdy dukałam, bez przerwy przerywając i korzystając ze słownika. A rozmowy w cztery oczy zawsze są łatwiejsze, niż telefoniczne.
Zatem wylądowałam na rozmowie kwalifikacyjnej w hakengaisha, powypełniałam tabelki, ankiety i co tam mieli ciekawego. Pogadałam sobie, dostałam kubek zielonej herbaty, miło było. I tak jak u nas na koniec rozmowy dostałam wiadomość, że jak będą zainteresowani to zadzwonią. Czekałam tak długo, że aż straciłam nadzieję i myślałam na poważnie nad powrotem do Polski. Ale... W końcu... Dostałam telefon! Na kolejne spotkanie z pośrednikiem >.< Zabrał mnie do restauracji szybkiej obsługi i zapłacił za moje picie, a spotkanie zostało zorganizowane w celu omówienia warunków pracy. Lista różnych rzeczy, o których on musiał mi opowiedzieć, a ja odznaczyć je na liście. Gdy już na wszystko się zgodziłam i fajnie, fajnie - on postanowił umówić się na kolejne spotkanie. Tym razem w celu pokazania mi mojego przyszłego miejsca pracy.
Jakie było moje pierwsze wrażenie?
Jak wyglądała hala, w której miałam pracować? Bardzo duża, pięć linii z taśmami, po których przesuwały się zielone płyty, w które pracownicy wciskali kable, czipy itp małe pierdółki. Wpatrzeni w to, co robią wyglądali trochę jak zombie. Myślałam, że są tak skupieni na swoim zadaniu, że nawet nie zauważyli naszej wizyty (później okazało się, że to bzdura, ale o tym za chwilę :P) Na pytanie, co sądzę o swoim stanowisku pracy... Musiałam mieć bardzo niewyraźną minę, bo widziałam, że w moje "w porządku" nie uwierzył. Jednak pomimo, że wszystko mnie tam przytłaczało - uparcie powtarzałam, że biorę tę robotę. Tylko na miesiąc, co od razu dodałam, bo nie uważałam, że wytrzymam tam dłużej.
Chociaż dość miałam już pierwszego dnia. Mimo, że poprzedniego dnia otrzymałam instrukcję, z którego przystanku mam wsiąść w autobus i gdzie wysiąść to okazało się, że mój opiekun... pomylił i autobusy, i nawet stacje. Mój autobus odjeżdżał spod stacji Shizuoka, a ja zostałam wysłana przystanek dalej do Higashi-Shizuoka. Na szczęście przyjechałam tam znacznie wcześniej i wystarczająco szybko zrozumieliśmy, że do pracy raczej nie dojadę, więc musiałam wysiąść i poczekać, aż zostanę odebrana samochodem. W Polsce nie ma takich firm, nikt nigdy nie kłopotałby się opieką do tego stopnia. A dla mnie było to bardzo wygodne, bo zupełnie nie wiedziałam gdzie zostałam wywieziona, ani gdzie znajduje się moja praca.
Później wcale nie było lepiej. Dostałam mundurek - siatkę na włosy, bluzę, spodnie, czapkę i dwie pary butów. Wszystko okropne, bo całkiem plastikowe i nie przepuszczające powietrza. I nie było nawet mowy, że mogłabym nosić coś innego... Oprócz bezustannego pocenia się, nogi się obcierają i zaczynają zwyczajnie śmierdzieć. Najgorzej było jak zaczęły się podnosić temperatury. Bezustannie ignorowałam polecenia, abym nie podwijała rękawów. W dodatku koleżanka-Japonka, która poszła za moim przykładem też dostała burę. Ja to zignorowałam, ona posłusznie zaprzestała "buntu". Ale to już jest maj, wróćmy do marca...
Wstawałam o 6.00, aby dojechać przed 8.00. Potem przebieranie się w mundurek (dostałam własną szafkę i miejsce na buty), potem odznaczenie na 3 listach, a na początek pracy - 15 min rozgrzewki. Z głośników leciała muzyka i damski głos wydający polecenia. Na początku trochę było mi głupio, bo w moim mózgu jedynym miejscem do ćwiczeń jest sala gimnastyczna, ewentualnie park, a raczej nie praca. Później zrozumiałam, że jest mi to jednak niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Co się działo następnie? Pierwszego dnia mogłam poćwiczyć w osobnym miejscu. Miałam tablicę i 6 elementów, które musiałam umieścić w odpowiednich otworach w ciągu 15 s. Brzmi łatwo. Nawet było wykonalne, gdy tablica leżała w jednym miejscu. Jednak mój czas wahał się od 15-16 do 25 s. Tylko, że przy taśmie mam jedynie 15 s. I ani jednej więcej. Spóźniam się raz, drugi, trzeci i okazuje się, że "włażę" na osobę pracującą obok. Na szczęście mogłam wołać do pomocy lidera linii (ラインリーダー). Przez pierwszy tydzień niemal ode mnie nie odchodził. Było to strasznie frustrujące. Starałam się jak mogłam, ale jednoczesne używanie obu rąk i synchronizacja całkiem mi nie wychodziła. W końcu wypracowałam sobie własną metodę i zaczęłam się wyrabiać (ale odbiegało to od "najwłaściwszej metody", więc bez przerwy słyszałam "reprymendy", gdy mnie ktoś na tym przyłapał >.< Najbardziej irytujące było to, że ludzie, którzy mnie pouczali udawali, że ja nie wiedziałam jak mam to robić i od teraz oczywiście będę stosować "najwłaściwszą metodę"). Wystarczył mi tydzień, aby wbić się w rytm. Potem oczywiście od czasu do czasu zdarzały mi się gorsze dni, ale ogólnie wyrabiałam swoją normę. Ba! Po pierwszym miesiącu zaczęło mi się nudzić. Mogłam odchodzić od swojego miejsca pracy, porozciągać się, albo chodziłam wzdłuż linii, gdy zauważyłam, że brakuje jakiegoś elementu. Tak, że jeśli ktoś się na taką pracę zdecyduje to niech się nie załamuje na początku. Później będzie lepiej :)
Zatem wylądowałam na rozmowie kwalifikacyjnej w hakengaisha, powypełniałam tabelki, ankiety i co tam mieli ciekawego. Pogadałam sobie, dostałam kubek zielonej herbaty, miło było. I tak jak u nas na koniec rozmowy dostałam wiadomość, że jak będą zainteresowani to zadzwonią. Czekałam tak długo, że aż straciłam nadzieję i myślałam na poważnie nad powrotem do Polski. Ale... W końcu... Dostałam telefon! Na kolejne spotkanie z pośrednikiem >.< Zabrał mnie do restauracji szybkiej obsługi i zapłacił za moje picie, a spotkanie zostało zorganizowane w celu omówienia warunków pracy. Lista różnych rzeczy, o których on musiał mi opowiedzieć, a ja odznaczyć je na liście. Gdy już na wszystko się zgodziłam i fajnie, fajnie - on postanowił umówić się na kolejne spotkanie. Tym razem w celu pokazania mi mojego przyszłego miejsca pracy.
Jakie było moje pierwsze wrażenie?
Nigdy nie sądziłam, że wyląduję w więzieniu
Dokładnie takie. Nigdy wcześniej nie zwiedzałam fabryki, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jak już to oczyma wyobraźni widziałam obrazy, jak z filmu "Wkręceni", czyli sielanka kompletna. No bo Japonia, taka nowoczesna i przyjazna... Ta... O naiwności xD Zajechaliśmy sobie na parking, który widać na zdjęciu na szczycie artykułu. Ja zostałam przy samochodzie, pan pośrednik poszedł coś tam dogadać. Tymczasem z megafonu leciała muzyczka i komendy... Właśnie trwała poranna rozgrzewka. Na środku placu jakiś pracownik cisnął na skakance, inny się rozciągał. Nie wyglądało strasznie i próbowałam się pocieszać, że może nie będzie tragedii. Dostałam buty na zmianę, czapkę z daszkiem oraz ochronną kurtkę i mogliśmy wejść do środka. Ciemnawo tak jakoś, hala bardziej przypominała scenerię z horrorów, albo filmów sensacyjnych. Ponura jak nie wiem. Pokazano mi jakieś urządzenie tuż przy wejściu, na które musiałam stanąć i potem nacisnąć guzik, aż nie zaświeci się kropka na zielono. Wytłumaczono mi, że tak będę robić co rano, a potem kółkiem będę musiała odznaczyć się na liście. Po co? Tego już nie wiem. Przeszliśmy dalej. Tam pokazano mi "niewolnicze bransoletki", które też trzeba założyć na nadgarstek, podłączyć i nacisnąć guzik, a potem się odznaczyć. Kolejna lista obecności (trzecia już) na stawianie tym razem kresek na tablicy z ogłoszeniami.Jak wyglądała hala, w której miałam pracować? Bardzo duża, pięć linii z taśmami, po których przesuwały się zielone płyty, w które pracownicy wciskali kable, czipy itp małe pierdółki. Wpatrzeni w to, co robią wyglądali trochę jak zombie. Myślałam, że są tak skupieni na swoim zadaniu, że nawet nie zauważyli naszej wizyty (później okazało się, że to bzdura, ale o tym za chwilę :P) Na pytanie, co sądzę o swoim stanowisku pracy... Musiałam mieć bardzo niewyraźną minę, bo widziałam, że w moje "w porządku" nie uwierzył. Jednak pomimo, że wszystko mnie tam przytłaczało - uparcie powtarzałam, że biorę tę robotę. Tylko na miesiąc, co od razu dodałam, bo nie uważałam, że wytrzymam tam dłużej.
Pierwszy dzień pracy, później tydzień, miesiąc i dwa
Stało się inaczej.Chociaż dość miałam już pierwszego dnia. Mimo, że poprzedniego dnia otrzymałam instrukcję, z którego przystanku mam wsiąść w autobus i gdzie wysiąść to okazało się, że mój opiekun... pomylił i autobusy, i nawet stacje. Mój autobus odjeżdżał spod stacji Shizuoka, a ja zostałam wysłana przystanek dalej do Higashi-Shizuoka. Na szczęście przyjechałam tam znacznie wcześniej i wystarczająco szybko zrozumieliśmy, że do pracy raczej nie dojadę, więc musiałam wysiąść i poczekać, aż zostanę odebrana samochodem. W Polsce nie ma takich firm, nikt nigdy nie kłopotałby się opieką do tego stopnia. A dla mnie było to bardzo wygodne, bo zupełnie nie wiedziałam gdzie zostałam wywieziona, ani gdzie znajduje się moja praca.
Później wcale nie było lepiej. Dostałam mundurek - siatkę na włosy, bluzę, spodnie, czapkę i dwie pary butów. Wszystko okropne, bo całkiem plastikowe i nie przepuszczające powietrza. I nie było nawet mowy, że mogłabym nosić coś innego... Oprócz bezustannego pocenia się, nogi się obcierają i zaczynają zwyczajnie śmierdzieć. Najgorzej było jak zaczęły się podnosić temperatury. Bezustannie ignorowałam polecenia, abym nie podwijała rękawów. W dodatku koleżanka-Japonka, która poszła za moim przykładem też dostała burę. Ja to zignorowałam, ona posłusznie zaprzestała "buntu". Ale to już jest maj, wróćmy do marca...
Wstawałam o 6.00, aby dojechać przed 8.00. Potem przebieranie się w mundurek (dostałam własną szafkę i miejsce na buty), potem odznaczenie na 3 listach, a na początek pracy - 15 min rozgrzewki. Z głośników leciała muzyka i damski głos wydający polecenia. Na początku trochę było mi głupio, bo w moim mózgu jedynym miejscem do ćwiczeń jest sala gimnastyczna, ewentualnie park, a raczej nie praca. Później zrozumiałam, że jest mi to jednak niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Co się działo następnie? Pierwszego dnia mogłam poćwiczyć w osobnym miejscu. Miałam tablicę i 6 elementów, które musiałam umieścić w odpowiednich otworach w ciągu 15 s. Brzmi łatwo. Nawet było wykonalne, gdy tablica leżała w jednym miejscu. Jednak mój czas wahał się od 15-16 do 25 s. Tylko, że przy taśmie mam jedynie 15 s. I ani jednej więcej. Spóźniam się raz, drugi, trzeci i okazuje się, że "włażę" na osobę pracującą obok. Na szczęście mogłam wołać do pomocy lidera linii (ラインリーダー). Przez pierwszy tydzień niemal ode mnie nie odchodził. Było to strasznie frustrujące. Starałam się jak mogłam, ale jednoczesne używanie obu rąk i synchronizacja całkiem mi nie wychodziła. W końcu wypracowałam sobie własną metodę i zaczęłam się wyrabiać (ale odbiegało to od "najwłaściwszej metody", więc bez przerwy słyszałam "reprymendy", gdy mnie ktoś na tym przyłapał >.< Najbardziej irytujące było to, że ludzie, którzy mnie pouczali udawali, że ja nie wiedziałam jak mam to robić i od teraz oczywiście będę stosować "najwłaściwszą metodę"). Wystarczył mi tydzień, aby wbić się w rytm. Potem oczywiście od czasu do czasu zdarzały mi się gorsze dni, ale ogólnie wyrabiałam swoją normę. Ba! Po pierwszym miesiącu zaczęło mi się nudzić. Mogłam odchodzić od swojego miejsca pracy, porozciągać się, albo chodziłam wzdłuż linii, gdy zauważyłam, że brakuje jakiegoś elementu. Tak, że jeśli ktoś się na taką pracę zdecyduje to niech się nie załamuje na początku. Później będzie lepiej :)
Rutyna
Rutyna jest największą wadą tej pracy. Robi się prawie 2 tys tablic dziennie, a na każdej 6-7 elementów. Nawet jak się myśli o tym jak o grze to w końcu człowiek zaczyna się nudzić. W ciągu dnia też za bardzo nic się nie zmieniało. 6.00 pobudka, do 8.15 ćwiczenia, do 12.00 praca, pomiędzy 12.00 a 12.45 przerwa na lunch, potem praca do 15.00 i ćwiczenia przez 15 min. Koniec o 16.55, bo 5 min przeznaczonych jest na sprzątanie. No chyba że dostało się nadgodziny. To może się zdarzyć po przepracowaniu pierwszego miesiąca, wtedy też ja musiałam zmienić białą czapkę żółtodzioba na niebieską dla normalnego pracownika. Jak wyglądają nadgodziny? To może być dodatkowa sobota, albo dodatkowe 2h w ciągu normalnego dnia pracy. Wtedy po 15 min przerwy zostaje się do 19.15. Niestety nie jest tak jak w Polsce, że po przekroczeniu 40h pracy w tygodniu odbiera się je w następnym. Tu decydując się na nadgodziny ma się mniej odpoczynku. Z pracującą sobotą miałam tylko niedzielę wolną, a to za mało, żeby zregenerować baterie. Biorąc też pod uwagę, że dojeżdżałam 1,5h w jedną stronę i sama musiałam sobie robić lunche - po każdym dniu padałam na twarz. 8h albo 10h, kiedy stoi się jak kołek w jednym miejscu? Nogi zaczynają puchnąć. Bolą potwornie na początku. Do chodzenia nawet po 15h dziennie byłam przyzwyczajona, bo wcześniej miałam w Polsce taką pracę i do domu musiałam dojść 20 min od przystanku. A i tak nogi bolały. To całkiem, co innego. Jest ciężej. Poza tym bezczynność. Niby się pracuje, ale to tak nudne, że mózg nie poświęca temu zadaniu wiele uwagi. Najbardziej męczyło mnie to, że nie mogłam wykonywać w tym czasie żadnego innego zadania - oglądać tv czy choćby słuchać muzyki (chociaż od czasu do czasu puszczali nam coś, co przypominało podkład muzyczny z gier typu Mario Bros z lat 90.). W dodatku w fabryce pracuje zespół ludzi - jest się elementem całości, więc trudno brać wolne. A z drugiej strony ma się te same dni wolne, co reszta narodu japońskiego typu Goldeen Week itp.Pensja i udogodnienia
Ja zarabiałam 1050 yen na godzinę i 1300 yen za godzinę w czasie nadgodzin. Już sama pensja podstawowa w takim rozrachunku wynosi trochę ponad 200 tys yen. A jeśli dodać do tego nadgodziny, które można brać nawet 2 razy w tygodniu... To człowiek może dojść do ok 250-270 tys. To dużo. Tylko jest jak zombie :P Co jeszcze ma do zaoferowania fabryka? Zazwyczaj zwracają cały koszt lub tak jak w moim przypadku część kosztu dojazdu do pracy. W Japonii to podstawa, po której można rozpoznać pracę "wartą zachodu" od byle jakiej. W rozmowach z koleżankami dowiedziałam się też, że możliwe jest staranie się o mieszkanie wynajmowane od pracodawcy. Jest ono wtedy znacznie bliżej miejsca pracy (ok. 15 min spacerkiem) i koszty są też mniejsze. W dodatku japońskie fabryki, które narzekają na brak rąk do pracy bardzo chętnie zatrudnią też pracownika na umowę o pracę, a co za tym idzie - chętnie przejdą z takim z wizy zwiedzaj i pracuj na normalną wizę pracowniczą. Jeśli ktoś planuje zostać dłużej, niż rok to to jest niezły wybór.
Plusy
|
Minusy
|
|
|
A Wy co o tym myślicie? Dalibyście radę? Czy taka praca całkiem znajduje się poza kręgiem Waszych zainteresowań?